Tym razem trochę inny post, bo o moich włosowych rewolucjach ;)
Zawsze rozjaśniałam włosy sama (robiłam to już kilka razy, jeśli chodzi o kolory włosów to miałam prawie każdy możliwy, w tym: biały, czarny, jaskrawo różowy, pomarańczowy, pastelowy różowy i fioletowy)
Po tym jak byłam ostatnio u fryzjera na rozjaśnianiu, straciłam połowę włosów z długości.
Ten sadysta wyrwał mi chyba z 1/5 bo skalp bolał mnie jeszcze tydzień po!
Kolor był inny niż chciałam no i straciłam 150zł! NIGDY WIĘCEJ!
Skoro fryzjer i tak niszczy włosy (powiedziałabym nawet że bardziej) a efekt jest inny od oczekiwanego to po co przepłacać i to często, ponad dwukrotnie?
Wróciłam do starych metod czyli rozjaśniacza z Joanny
Koszt to około 10zł (zależy od drogerii)
Zawartośc to:
Saszetka z proszkiem rozjaśniającym 25g.
Saszetka z utleniaczem w kremie 70g.
Maseczka 10g
Czepek do ewentualnych pasemek
Rękawiczki i ulotka
Przy włosach do ramion/ łopatek konieczne są już 2 opakowania
Moje włosy przed i po:
Na dole zdjęcia z fleszem
Kolor wyszedł z lekkim przejściem, jednak mi to nie przeszkadza bo i tak chciałam właśnie miodowy blond, a nie platynę ;)
Całość:
Piszcie mi co sądzicie o samodzielnych eksperymentach z włosami.
I czy wy też miałyście jakieś dziwne przygody u fryzjera ;)